czwartek, 31 stycznia 2013

Hummus z domowym tahini

 
Zawsze jak kupuję cieciorkę to myślę o hummusie- popularnej na Bliskim Wschodzie pasty do pity czy innych chlebków. Ale moja rodzina uwielbia zjadać cieciorkę z masłem po prostu, do obiadu, albo bez okazji, i z reguły zanim odłożę trochę to już wszystko pożarte... Już nie wspomnę o uwielbianych przeze mnie kotletach a'la falafel...rodzina protestuje, ze chce CAŁĄ cieciorkę i nie będą oddawać ani grama na kotlety...what the hell???
Nie ważne. Część rodziny jest obecnie na wygnaniu u dziadków, czyt. dzieci pojechały na ferie ;) więc skorzystałam z okazji by garnuszek cieciorki, ostałej po ostatnim pichceniu zupy z ową jako dodatek, prerobic na hummus! jay!

ale hola hola, nie tak szybko. Najpierw trzeba zmajstrować tahini-inny specjał kuchni Wschodniej. Po prostu pasta ze zmielonych ziaren sezamu, do kupienia w sklepach ze zdrową żywnością, ale pioruńsko droga, tj. dla mnie pioruńsko, bo pamiętam czasy jak kosztowała o połowę taniej! W ramach protestu kupuje w Czechach, ale nie zawsze jest do dostani w sklepach do których jeżdżę.
To sobie zrobiłam swoją :P

co potrzebne do zrobienia tahini?
-10 łyżek sezamu
-2 łyżki oliwy wymieszane z 2 łyżkami oleju sezamowego (spokojnie. ja nie mam tego oleju; można użyć wodę w zamian)

sezam prażymy na suchej patelni mieszając często, aż ziarna nabiorą odrobinę złotego koloru i zaczną pachnieć. Uwaga by nie przesadzić bo będą gorzkie, nie pozwólcie im zbrązowieć.

wystudzone miksujemy dodając oliwy i oleju/wody aż wszystko zamieni się w gładką pastę.
 (dobra, przyznam się, moje tahini jest trochę za ciemne- ale przy buszującym w kuchni roczniaku nie udaje mi się z wszystkim wstrzelić w idealny tajming, na szczęście nie wyszła gorzka)

Teraz robimy hummus. 
potrzebne:
ok 300gram cieciorki, namoczonej na noc i ugotowanej (ja mocze cieciorkę z wciśniętym sokiem z połowy cytryny, rano płucze i gotuję w świeżej wodzie, sól dodaję jak już zmięknie)
10gram pasty tahini
1-2 ząbki czosnku wyciśnięte

sok z połowy cytryny
można dodać kumin, sól
oliwa -  tyle aby pasta była gładka 

na początek mielimy cieciorkę, dodajemy stopniowo resztę składników. Dolewamy stopniowo oliwę, tyle aby pasta była gładka a nie sucha i zbita. Ma się łatwo rozsmarowywać na chlebie. Próbujemy, jeśli smak jest za mało wyrazisty- można dodać więcej tahini.

ja uwielbiam z dodatkiem ogórków kiszonych, lub z ćwikłą. Sam hummus tez jest pyszny!

wtorek, 29 stycznia 2013

tort migdałowo-orzechowy


Intuicja wiodła mnie ostatnio przez migdałowe wypieki, bo okazało się iż rzeczywiście moje namłodsze dziecko gustuje wyjątkowo w smaku migdałowym. Tak więc wybór tego tortu był niemal oczywisty. Przeglądałam różne propozycje, jednak gdy trafiłam na ten przepis, wszystko było jasne  :) Tym bardziej iż przynajmniej raz w roku robię nieco podobny tort, tyle, że z samych orzechów włoskich. Przepis ten, pochodzący z przepastnej księgi prastarych przepisów polskich, gdzie można spotkać słowa typu mendel jaj czy też makutra, jest przekazywany z pokolenia na pokolenie w naszej rodzinie. Ja dostałam od teściowej- jako że mój mąż uwielbia i bez niego odmawia obchodzenia urodzin, a niedawno moja córka postanowiła go sobie przepisać do pamiętnika :) wzruszyło mnie to iż wykonała na samym początku owego, dział zatytuowany "moje przepisy" a nadmienić trzeba iż dopiero co skończyła 8 lat :)
Wracając jednak do tortu, ten nasz orzechowy jest nietypowy, bo przyrządza się go z samych jajek i orzechów. Tutaj jest podobnie, ale nawet ciekawiej, bo są dwie części tortu, jedna z orzechów i żółtek a druga z migdałów i białek- a więc dodatkowy plus, że nie zostaje Ci np. szklana pełna białka a ty nie wiesz co z tym począć, bo akurat do fanów bezów się nie zaliczasz...

Co potrzebujemy?
na warstwę orzechową
10 żółtek
25dkg cukru pudru (ja dałam mniej. radzę raczej 20dkg max, a można jeszcze bardziej zredukować moim zdaniem. Ciasto wyszło dość słodkie i myślę, że następnym razem zaryzykuję z 15dkg i od pół biedy zrobię słodką masę)
25 dkg orzechów włoskich zmielonych (mogą być też laskowe)
8g cukru wanilinowego

na warstwę migdałową
10 białek
25 dkg cukru pudru- znów ta sama historia co przy warstwie orzechowej
25 dkg zmielonych migdałów
3 zmielone biszkopty
sok z połowy cytryny

na polewę
100gram gorzkiej czekolady
50gram masla
oraz
kilka łyżek marmolady brzoskwiniowej lub morelowej

Żółtka ubić z cukrem na puszystą masę, dodać orzechy oraz cukier wanilinowy i wymieszać. Przelać do tortownicy.

Białka ubić z cukrem pudrem na sztywno(ja najpierw przez chwilę ubijam same białka, potem stopniowo dodaję cukru, cały czas miksując). Dodać sok z cytryny, biszkopty i migdały- wymieszać.

Delikatnie i równomiernie rozlać masę migdałową na orzechową- postarajcie się nie lać odrazu większości w jedno miejsce, bo wtedy masy się mogą wymieszać w miejscu łączenia.

Ciasto pieczemy około godzinę w 170st. Sprawdzamy patyczkiem czy jest gotowy- patyczek musi być suchy.

Przygotowujemy polewę. W kąpieli wodnej rozpuszczamy czekoladę i masło, dobrze mieszamy. Gotowe :)
 
Wystudzony tort polewamy gorącą czekoladą.

jeśli nie chcemy używać masła, możemy je zastąpić olejem, bądź po prostu samą czekoladę rozpuścić. Wtedy mamy tort bezglutenowy i bez mleka.


Mojej rodzinie naprawdę bardzo smakowało, spałaszowali wszystko do ostatniego okruszka. Mały solenizant, jak się można domyślić, zajadał ze smakiem tylko część migdałową ;) drugiej odmówił.






tu ozdoby z marcepanowej masy homemade


tarta marcepanowa z wiśniami

Moja najnowsza miłość wśród tart! Jedne z moich ulubionych owoców, czyli wiśnie i marcepan, który kocham od dziecka. Wpisałam więc te dwie rzeczy w googla, żeby sprawdzić czy ktoś już robił. I okazało się, że krąży kilka przepisów(yes!), ale ostatecznie wypróbowałam ten ze sprawdzonej strony, czyli Moje Wypieki.
Okazja do jej upieczenia przyszła odrazu- czyli re-urodzinki młodego. Miało być więcej rodziny, więc koniecznie trzeba było zrobić coś jeszcze oprócz samego tortu.

Na początek potrzebujemy masę marcepanową. Można kupić gotową, jednak ja lubię różne wyzwania i zrobiłam sama. Przepis znajdziecie tu. Osobiście uważam, że mogła by być mniej słodka, więc następnym razem zredukuję ilość cukru.

Co będziemy potrzebować na tartę?

Na kruchy spód:
-250 gram mąki
-125 gram masła schłodzonego w lodówce
-łyżeczka cukru pudru, chyba że lubicie slodki spod to dajcie 3 łyżki
- 1 żółtko
-50ml wody

na górę:
-175 g masy marcepanowej
-50 g cukru pudru (ja nie dodałam w ogóle cukru, masa była wystarczająco słodka)
-85g masła w temperaturze pokojowej
-25 g mąki pszennej
-2 jajka
-200g wiśni
-pół szklanki konfitury pomarańczowej lub morelowej

Zaczynamy od ciasta. Na blacie siekamy mąkę z cukrem i masłem, następnie rozcieramy jeszcze krótko masło palcami, dodajemy żółtko i wodę i siekamy a następnie zagniatamy sprawnie. Tworzymy kulę z ciasta i owijamy folią, odstawiamy na 30 minut do lodówki.
Po tym czasie wałkujemy na opruszonym mąką blacie, następnie na wałku przenosimy ciasto na formę i dociskamy boki, wykładamy spód papierem do pieczenia i rozsypujemy fasolki na dno, aby obciążyć i nie dopuścić do wybrzuszenia się spodu ciasta.
Pieczemy w 200st przez 15 minut z fasolkami, potem wyciągamy fasolki i zostawiamy tartę w piekarniku na kolejne 5 minut, aż sie zarumieni na złoto.

Jak tarta się piecze, możemy robić wypełnienie.
Masę marcepanową miksujemy z masłem. Następnie dodajemy resztę składników i ponownie miksujemy.

Na kruchy spód rozsmarowujemy cienką warstwę konfitury, na to masę marcepanową, na koniec rozkładamy wiśnie (jeśli mamy mrożone lub w zalewie, najpierw musimy je odsączyć z wody)

pieczemy w 190st przez ok 25-30 minut. Wyciągamy i chłodzimy. Najlepiej potrzemać kilka godzin w lodówce, lub całą noc.Przed podaniem smarujemy jeszcze górę resztą konfitury. Ja posmarowałam tylko górę, bo jak robiłam tartę to nie miałam konfitury, użyłam morelowej bo pomarańczowej w sklepie nie było, a miałam za mało czasu by wykonać. Zrobię jednak niebawem i dam znać jak to razem smakuje. Tak coś czuję, że bardziej wyrafinowanie.

Tarta zniknęła jeszcze podczas przyjęcia urodzinowego i tak mi posmakowała, że narazie jest to moja top one!





ps. gwiazdki wycięłam po prostu z masy marcepanowej

poniedziałek, 28 stycznia 2013

rozgrzewający krem z marchwi z pieczoną ciecierzycą

Ostatnio dwa razy spontanicznie zapraszałam naszego dobrego kumpla Pe do nas na obiad, jednak ponieważ były to zaproszenia bardzo spontaniczne, to nic z tego w efekcie nie wyszło ;) Ale Pe cały czas miał w myśli to wspólne pałaszowanie, czego efektem było nasze, już nie spontaniczne spotkanie piątkowe.
W zasadzie nie zastanawiałam się długo co zrobić, bo od kilku dni zaczajałam sie wypróbować przepis Zieleniny na smakowitą zupę z marchewki, w którym najbardziej zaintrygowała mnie ta pieczona ciecierzyca. Nigdy nie jadłam jej w takiej formie, zawsze gotowaną, dlatego postanowiłam koniecznie upichcić tą zupę.

Co potrzebujemy?
-kg marchwii
-korzeń pietruszki
-kawałek selera
-1 cebula
-4 szklanki bulionu warzywnego (ja po prostu ugotowałam wcześniej warzywny bulion, bo nie używam od jakiegoś czasu kostek "rosołowych", głównie przez wroga nr1 = glutaminian sodu, a fe)
-przyprawy: ja użyłam kumin, kurkumę, curry, pieprz cayenne, czerwoną słodką paprykę. ile? nie pytajcie mnie, ja sypię na oko :P i Wam tez polecam tę wspaniałą formę doprawiania, dajecie tyle ile chcecie i mylicie, że będzie dobrze
- trochę soli
-olej

poza tym
-szklanka cieciorki namoczonej na noc
-kumin
-łyżka oleju
-pół łyżeczki soli

w przepisie Zieleniny jest jeszcze sos z tahiny, czyli zmielonego sezamu z oliwą; ale kończył mi się sezam i czas na wykonanie jedzenia, bo umówiliśmy się u Pe i już musieliśmy wychodzić. Więc zamiast sosu była po prostu kapka śmietany i heja.

Co teraz?
No gotujemy bulion w osobnym garnku, tak aby powstał conajmniej litr.
Obieramy marchew i tniemy na kawałki, tak samo robimy z selerem i pietruszką.
Cebulę kroimy w kostkę
W rondelku rozgrzewamy trochę oleju-tyle by cebule poddusić, i dorzucamy do niego przyprawy. Mieszamy, jak zaczną pachnieć ładnie, czyli po chwili, dorzucamy cebulę i mieszając co jakiś czas, dusimy. Następnie wrzucamy do gara warzywa i mieszamy

Po chwili zalewamy wszystko bulionem i gotujemy aż warzywa zmiękną.

Wtedy odlewamy wodę z cieciorki,mieszamy ją w misce z przyprawami i olejem i wysypujemy na blaszkę wyłożoną papierem do pieczenia. Pieczemy w 190st, ok 20 minut, aż się ozłoci i będzie taka podprażona i dość miękka. Po prostu smaczna :)

Jak już warzywa zmiękną, miksujemy wszystko na marchewkowy krem. 
Zupę serwujemy z kleksem śmietany(jeśli nie zdecydujemy się na sos) i posypaną cieciorką, można tez dodać pietruszkę zieloną. 

My zajadaliśmy bez dodatków, typu podpłomyki, ale Zielenina przekonuje, że idealnie pasują, więc i ja polecam spróbować. Ja w piątek nie miałam po prostu czasu, żeby piec podpłomyki, ale w każdy inny dzień pewnie bym zrobiła jakieś czapati czy inne chlebki. Sama zupa tez daje radę :)


ps. tylko się mnie nie pytajcie czy to się nazywa cieciorka, ciecierzyca, czy tez groch włoski, bo sama się pogubiłam co jest co i dlaczego. my mówimy cieciorka, ale ciecierzyca to brzmi dumnie ;)

sobota, 26 stycznia 2013

baci di dama - włoskie migdałowe ciasteczka


W miniony czwartek, mój najmłodszy zuch skończył roczek! Ponieważ nie cała rodzina mieszka w jednym miescie, mamy 2 imprezy urodzinowe. Pierwsza odbyła się oczywiscie w dzień urodzin, bo w naszym domu to jest tradycja, że mimo wszelkich innych rodzinnych imprez na czesc- i tak obchodzimy urodziny danego domownika w dzień własciwy. Tym razem nie mogło być inaczej.
Impreza skromniejsza niż tak, która ma mieć miejsce jutro, więc ostatecznie brikomąż wymyślił, aby to były ciastka do kawy po prostu, zwłaszcza, że sam solenizant jeszcze się w słodyczach nie rozsmakował ni i też nie jest jakiś wybredny, więc teoretycznie ucieszy Go wszystko ;)
Dumałam przez chwilę i zdecydowałam się na ciasteczka, które miałam jako kolejne na liście do upieczenia z bloga Izy :) Jak się potem okazało, był to strzał w dziesiątkę, solenizant już przy pierwszym kęsie zamienił degustację w medytację niemal, do końca chrupania ciasteczka nie odezwał się ani słowem, tylko smakował :)

co będzie potrzebne?
75 g mielonych migdałów
50 g całych migdałów bez skórek(ja miałam po prostu 2 paczki migdałów w skórkach, więc dodałam te dwie liczby i całość zmieliłam)
125 g drobnego cukru
125 g miękkiego masła, pokrojonego w kostkę
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
szczypta soli
125 g przesianej mąki
około 100 g czekolady (autorka podaje 200 g, ja za namową Izy stopiłam nieco ponad 100gram, i też pomieszałam gorzką z mleczną)

Piekarnik nastawiamy na 180stopni, 2 blachy wykładamy papierem do pieczenia.
Migdały zalewamy wrzątkiem i obieramy ze skórek, mielimy w blenderze z 2 łyżkami cukru.
Następnie za pomocą miksera mieszamy migdały, masło, pozostały cukier,ekstrakt z wanilii,i szczyptę soli. Powstanie jednolita masa, którą mieszamy z mąką już za pomocą łyżki.

Z powstałego ciasta formujemy kulki wielkości czereśni i układamy na blasze w odległości ok 3 cm.
Pieczemy przez 10-15 minut aż ciasteczka będą złote.

Teraz możemy zabrać się za czekoladową masę.
Czekoladę roztapiamy w kąpieli wodnej (czyli wrzątek do rondelka, a do tej wody mniejszy garnek i do niego czekoladę), gdy się rozpuści smarujemy nią ostudzone ciasteczko i składamy z drugim ciasteczkiem. Odkładamy na talerzyk, aby czekolada mogła zastygnąć.

Ciasteczka mają jedyny w swoim rodzaju smak

smacznego!



 tu ciasteczkowy torcik

a tu mój najsłodszy solenizant

piątek, 25 stycznia 2013

owsianka na słodko wg. 5 przemian


Od paru dni coś mnie drapie w gardle i próbuje jakby dopaść, więc odrazu nabrałam ochoty na stary dobry przepis. Poznałam go jakieś 8 lat temu, na wegedzieciaku. Razem z tym przepisem dowiedziałam się co to takiego kuchnia 5 przemian i wiele rzeczy mi się w tym sposobie gotowania spodobało. Ale przyznam się, że nie wkręciłam się jakoś bardzo w temat, raczej przyswoiłam kilka zasad; i wciąż czekam na moment kiedy do tego wrócę. W domu mam w sumie 3 książki o gotowaniu zgodnie z zasadą 5 przemian...

Jedną z zasad, której się trzymam, są ciepłe śniadania. Nie wyobrażam sobie, zwłaszcza teraz - w zimie,  zajadać na śniadanie płatki z mlekiem, czy też jogurt, lub kanapkę np. z jakimś nabiałem z lodówki...brrrrr chyba bym zamarzła z rana ;) Zdecydowanie wolę ciepłą kaszę, z rozgrzewającymi przyprawami, lub nawet najprostszy ryż na mleku z masłem, oczywiście ciepły! Czasem jem kanapkę, ale wtedy staram się aby to raczej nie było nic z lodówki...

Owsianka, którą Wam przedstawię, to jedno z ulibionych śniadań mojej córki, bardzo dziarsko ją zajadała już jako niespełna roczny bobas.
W czasach kiedy pracowałam na zewnętrznym stoisku, chętnie pakowałam sobie ją jako drugie śniadanie do wielkiego pojemnika i zajadałam - nie dość, że mnie rozgrzewała to jeszcze na długo pozostawiała poczucie sytości, dzięki pęczniejącym w żołądku płatkom owsianym :)

a więc do dzieła, co potrzebne?
- płatki owsiane, lub mix płatków z innych zbóż (sypię na oko, zależy ile osób będzie jadło)
-przyprawy zrogrzewające, czyli cynamon, goździki, kardamon, imbir, kurkuma
-łyżkę masla
-różne suszone owoce; figi, daktyle, niesiarkowane morele, rodzynki, co tam kto lubi
-orzechy i nasiona (sezam, len, pestki dyni, slonecznik)
-sezonowy owoc - jabłko, gruszka, śliwka..co jest dostępne
-szczypta soli
-woda



zaczynamy od przygotowania kompotu! Tak, serio. W małym garnku zalewamy wodą pokrojony w kostkę sezonowy owoc. Nie dodajemy cukru, przykrywamy pokrywką i niech się gotuje do miękkości.

 Następnie prażymy na patelni płatki, można do nich dorzucić też sezam i słonecznik.

W tym czasie obok rozpuszczamy masło w rondelku i wrzucamy doń przyprawy, mieszamy by się podprażyły ale nie spaliły, niech po kuchni rozniesie się miły zapach :)
 
Po chwili dorzucamy do rondelka płatki z nasionami i małą szczyptę soli, mieszamy przez chwilę i zalewamy podwójną ilością wody. Płatki zaczną się gotować i wchłaniać wodę. Dlatego trzeba je co jakiś czas mieszać.

Następnie dorzucamy do płatków posiekane orzechy (ja lubię jak są większe kawałki)

 i pokrojone w kostkę suszone owoce. 

Jeśli macie świerzy imbir to można go teraz zetrzeć do owsianki.Następnie dolewamy do rondelka nasz kompot z owocem. Kompotu dolewamy tyle, aby owsianka miała odpowiadającą nam konsystencję. I mieszamy aby się nie przypaliła. Na małym ogniu zostawiamy na jakieś 15 minut jeszcze.

Gotowe! Pyszne, pachnące i rozgrzewające śniadanie. Zajadają ze smakiem i duzi i mali.


dla mojego roczniaka przygotowuję wersję w rondelku obok- bez soli, i ze zmielonymi nasionami i orzechami. 


czwartek, 24 stycznia 2013

karmelowe ciastka z orzechem włoskim

We wtorek wieczorem, przeglądając ulubione strony internetowe, wstąpiłam na blog kulinarny mojej wirtualnej znajomej z forum chustowego, czyli tsumiko. Iza jest mi na swój sposób bardzo bliska. Nasi synowe są w tym samym wieku; Jej cudowne torebki zainspirowały mnie do szycia; obie lubimy fotografować; no i Iza też dużo piecze a Jej blog mnie nieustannie zachwyca :) Tak więc, dziękuję Ci Izo, że jesteś i że inspirujesz. Bardzo lubię w innych taką radość z małych szczegółów, i dbałość o nie. Też codziennie staram się to w sobie pielęgnować.
Dobra, bo już się robi zbyt wylewnie ;)
Tak więc, odwiedziłam tsumiko w kuchni a tam przepis na karmelowe ciasteczka, z cząstką orzecha włoskiego. mmmmmmm... W sumie miałam wszystko z listy, brak było tylko golden syropu. Tak, kiedyś też nie miałam pojęcia co to takiego, ale że często odwiedzam inny znakomity blog o wypiekach, któtego właścicielka Dorota mieszka w Anglii, gdzie jest on popularny, to czasem pojawia się w Jej przepisach. Tam też udałam się po przepis na bursztynowy syrop. I udeżyła mnie ilość cukru do jego wykonania. Pomyślałam sobie, nieee, nie dam rady dodać tyle,eh. I zostawiłam temat.
Jednak ciastka były sprytniejsze, zaczaiły się w zakamarkach mojego mózgu i postanowiły nawiedzić mój słodki, jak się okazało, sen ;) Jak rano wstałam to pomyślałam sobie, że nie ma bata- jak mi się śniły to przecież ich tak nie zostawię.
Zerknęłam nieśmiało jeszcze raz na przepis na golden syrop no i olśniło mnie, przecież przepis jest na litr syropu a do ciastek wchodzą tylko 4 łyżki, no..to chyba nie jest tak źle ;) To poszłam do sklepu po cukier, bo się skończył ;)
A więc wszystko zaczęło się od przygotowania syropu.

Po przepis odsyłam Was na stronę Doroty. Ja sobie zrobiłam tylko trochę syropu- 1/4 porcji podanej w przepisie. Małe wskazówki- na początku cukier z wodą się napuszy, potem zrobi się sztywny, by po chwili znów zacząć się rozpuszczać. Uważajcie by nie przypalić cukru w pierwszej fazie, bo syrop będzie gorzkawy. No i pamiętajcie, że po tych 45 minutach gotowania, syrop będzie nadal rzadki. I tak ma być, zgęstnieje po wystygnięciu.

to teraz czas na ciasteczka:)
Przepis jest banalny i same ciasteczka tobi się błyskawicznie, któż nie lubi takich przepisów? ;)
potrzebne będą:
150 g cukru trzcinowego (jasny muscovado)
200g masła w temp. pokojowej
4 łyżki syropu złocistego (golden syroup)
280g mąki
½ łyżeczki sody oczyszczonej
garść wyłuskanych orzechów włoskich

Na początek nastawiamy piekarnik na 180st i przygotowujemy 2 blachy z papierem do wypieków.
Miksujemy masło z cukrem trzcinowym na puszystą, pachnącą masę.
Dodajemy syrop i przesianą mąkę z sodą.
Powstanie miękka, ale dość elastyczna masa.
teraz zabieramy się za orzechy, Obieramy z łupinek, najlepiej tak aby orzechy nie pękły w środku, bo najładniej prezentują się całe połówki w ciasteczku. Ale jak się nie uda- nic straconego, można połączyć ;) po upieczeniu nie widać różnicy
Formujemy z masy kulki o wielkości małego orzecha włoskiego i układamy na blaszce w odstępach ok 5-6 cm, bo ciasteczka ostatecznie są dość duże. Rozpłaszczamy zdecydowanym ruchem każdą kulkę (możemy docisnąć widelcem, jednocześnie robiąc paskowy wzorek) a na środek wciskamy orzecha. 
Pieczemy przez 15 minut.
Przynajmniej od połowy czasu pieczenia się, kuchnię wypełni karmelowy zapach.
Ciasteczka mają coś w sobie. Trochę przypominają mi takie cynamonowe serca, które można kupić na wagę w osiedlowym sklepie. Są pysznie karmelowe, a orzech to kropka nad i !


wtorek, 22 stycznia 2013

quiche cebulowe czyli francuski klasyk

Dziś moje najstarsze dziecko prezentowało w szkole wierszyki i piosenki na dzień babci i dziadka. W domu powstawały wczoraj dzieła na cześć, a ja postanowiłam zrobić coś smacznego dla głównych bohaterów ostatnich dwu dni, bo jestem Im wdzięczna za to jakimi są dziadkami dla moich dzieci :)
Przy okazji dziś właśnie kurier przywiózł mi nowiutką, pięknie przeźroczystą, żaroodporną formę do tarty :D no przecież nie mogłam jej tak odłożyć, żeby leżała... a więc była to świetna okazja by spróbować quiche z cebulą.
A więc dziadki poszli z dumną wnuczką na szkolne show, a ja zabrałam się do roboty. Część pracy wykonałam wcześniej, więc jak już tarta była gotowa, to jeszcze 30 minut trzeba było czekać aż wrócą, co było dosyć ciężkie, dodatkowo zapach rozlegał się po całym pokoju a my, wszyscy zostali w domu, jacyś tacy głodni... ;) ale wytrzymaliśmy, bo jak razem to razem :)
Wszystkim bardzo smakowało, ledwo udało się ocalić ostatni kawałek dla babci W. , która przybyć nie mogła.

potrzebne składniki
na ciasto
250 g mąki pszennej
125 g masła dobrze schłodzonego
1 żółtko
60ml wody
szczypta soli

na farsz
5-6 cebul
3 łyżki masła
1 łyżka mąki
2 jajka
2/3 szkl kremówki
1/2 łyżeczki soli
1/2 łyżeczki pieprzu
odrobina gałki muszkatołowej
1/2 szklanki startego sera żółtego

na początek robimy ciasto. Mąkę z solą i masło siekamy na blacie nożem, rozcieramy jeszcze przez chwilę masło palcami, następnie dodajemny żółtko i dolewamy wody- ciągle siekając. Następnie zagniatamy ciasto, tworzymy kulę i wkładamy ją na 30 minut do lodówki.

teraz możemy przygotować farsz.
 Cebulę kroimy jak lubimy, ja kroję w pół plasterki przecięte jeszcze na pół, jeśli wiecie o co mi chodzi. Dusimy cebulę na maśle. Obok miksujemy resztę składników, czyli śmietankę, jajka, ser, mąkę i przyprawy.

Ciasto wyciągamy z lodówki, wałkujemy na opruszonym blacie, następnie na wałku przenosimy na formę i dociskamy boki. Rozkładamy na spód papier do pieczenia i rozsypujemy nań fasolki, aby obciążyć i uniemożliwić wybrzuszenie się spodu. Pieczemy tak przez 15 minut w 200st. Następnie ściągamy obciążenie i dopiekamy jeszcze 5 minut.

wyciągamy tartę z piekarnika, nakładamy na spód cebulkę i zalewamy ją sosem.

Wkładamy do piekarnika na 180st tym razem i zapiekamy przez 30 minut.

tu zbliżenie na bok mojej nowej formy :)))) yes!

poniedziałek, 21 stycznia 2013

tarta bananowa z bitą śmietaną

Blogowanie, w związku z posiadaniem progenitury w wieku przedszkolnym i przedżłobkowym, wiąże się z pisaniem postów albo o dziwnej porze, albo w dziwnych okolicznościach, byle przetrwać ;) Dzisiejszy wpis sponsoruje laptop i router- wielce pożyteczna rzecz! Można nadawać np. z łazienki, co też ja właśnie czynię, podczas gdy dwaj młodsze dziabongi się moczą w kąpieli. Szkoda, że królewskie siedzisko jest zaraz przy wannie, bo mogła bym siedzieć a tak nie wolno mi narażać mojego cennego sprzętu, bo inaczej skończy się swobodne blogowanie. Więc stoję.

"And now something completely different"
Tarta. Tym razem na zimno.
Przepis dzięki uprzejmości Ani , ogólnie ostatnio najsmaczniejsze przepisy zawdzięczam Jej, dobrze, że Ania też lubi pichcić :)
To do roboty, potrzebne będą:
składniki na kruche ciasto
-250 gram mąki pszennej
-125 gram zimnego masła
-1 żółtko
-60 ml wody
-łyżeczka cukru pudru, chyba że ktoś chce aby ciasto było słodkie to 2 łyżki

na wypełnienie tarty
-4 łyżki cukru trzcinowego, ale może być zwykły
-4 banany
-100ml mleka
-300ml śmietanki 35%
-kawałek tabliczki gorzkiej czekolady, startej na wiórki

Na początek robimy ciasto. Standardem sypiemy na blat mnąkę, kładziemy na to masło i siekamy nożykiem, dodajemy cukier, możemy rękami poprzecierać kawałki masła, dodajemy żółtko, siekamy i wodę, znów siekamy. Zagniatamy sprawnie i formujemy kulę, wkładamy do lodówki na ok 30 minut.
Po 30 minutach wyciągamy ciasto i wałkujemy na opruszonym mąką blacie, na wałku przenosimy ciasto na formę i dociskamy brzegi. Kładziemy papier do pieczenia na spód i wysypujemy fasolki. Pieczemy z obciążeniem przez 15 minut w 200st, następnie dopiekamy bez obciążenia kolejne 15 minut, aż tarta się ładnie zarumieni na złoto( mam nadzieję, że to stwierdzenie ma sens).

W czasie gdy ciasto się piecze zabieramy się za wypełnienie. Na patelni rozsypujemy cukier i nastawiamy ogień, by się rozpuścił na karmel. Nie dotykamy cukru łyżką ani niczym, możemy tylko co jakiś czas potrząsnąć patelnią aby ten nierozpuszczony jeszcze cukier się równomiernie rozsypał po patelni. Gdy cukier się karmelizuje na takim średnim ogniu(skłaniamy się tu bardziej w stronę małego), miksujemy 2 banany z mlekiem, tak aby powstał taki koktail. Gdy Cukier się roztopi, wlewamy nasz koktail bananowy i zdejmujemy z ognia. Teraz mieszamy drewnianą łyżką aż karmel się połączy z bananami. Taką masę odkładamy by się ostudziła.
Kiedy ciasto się nam upiecze, też odkładamy do ostudzenia. W zasadzie dobrze jest zrobić sobie ciasto po prostu trochę wcześniej.
Teraz. Rozprowadzamy banany z karmelem na spodzie tarty równomiernie i wkładamy na 10 minut do lodówki. W tym czasie kroimy pozostałe dwa banany na podłóżne, cienkie plasterki. Wyciągamy z lodówki śmietankę i miksujemy aż zgęstnieje.
Wyciągamy z lodówki tartę i układamy na niej banany, a na to rozsmarowujemy bitą śmietanę, którą na końcu posypujemy wiórkami czekoladowymi.
 
Najlepiej jeszcze całość schłodzić w lodówce. Mówię Wam, pyszna!! Jak zrobiłam ja pierwszy raz, poszła cała za jednym posiedzeniem :)

niedziela, 20 stycznia 2013

blok czekoladowy. mniam.

Pamiętacie może domową czekoladę z grudkami nie rozpuszczonego mleka w proszku? Tego smaku i radości się nie zapomina! Może dlatego nie mogłam przestać sięgać do miski z tym smakołykiem, podczas wczorajszych obchodów 4 urodzin Akademii Szkraba. No i oczywiście chodził za mną ten przepis po powrocie do domu, więc dziś rano stwierdziłam, że robię! Na szczeście wszystko było, co potrzeba:

1 kostka margaryny
500g mleka w proszku
1/2 szklanki wody
350g cukru
5 łyżek kakao
600 g herbatników (znalazłam pełnoziarniste, z Cukrów Nyskich; ale w Biedronce też są podobne)
200 g bakalii

Na początek rozpuszczamy w rądelku margarynę, dodajemy wodę, cukier(ja dałam trochę mniej) i kakao. Mieszamy do połączenia składników i ściągamy z gazu.
Następnie miksujemy i dosypujemy mleko w proszku. Jak wszystko się wymiesza- a ma powstać gęsta czekoladowa masa- bierzemy herbatniki i kruszymy je wprost do miski.
 
Niech mają różną wielkość nasze kawałki ciasteczek, niektóre niech się zupełnie skruszą na pył. Ja w sumie sypałam, jak to zwykle ja, na oko. Nie wiem ile dodałam, można sporo jak się lubi. Jako bakalie u nas wystąpiły migdały, wcześniej spażone i obrane ze skórki, a następnie posiekane.
Wszystko ze sobą mieszamy- tu idealnie przydaje się dziatwa :)

Wymieszaną masę wlewamy do blaszki na ciasto, i wkładamy do lodówki - tu bolesny moment- na kilka(!) godzin. Tak, niestety, musi się wszystko porządnie schłodzić aby potem pokrojony blok czekoladowy nie kleił się tylko był taki zwarty acz przyjemnie i zaskakująco miękki :) Więc najlepiej chyba jest przygotować masę wieczorem i wsadzić na noc do lodówki aby zajadać ze smakiem na drugi dzień i nie słuchać przez pół dnia pytań "a czy już jest gotowa ta czekolada?" ;)


teraz można kupić w większych sklepach takie 900 gramowe czekolady z herbatnikami w środku, wiecie co? to jest smaczniejsze :P

pizza!!!

Kto oglądał Reality Bites aka Orbitowanie bez cukru? Kojarzycie taką scenę ze zmontowanego już filmu Lelainy, kiedy wszyscy po kolei krzyczą "pizza"? zawsze mi się to przypomina jak pichcę ten włoski specjał :) szukałam nawet tego fragmentu na youtubie, ale nikt nie zrobił, może sama się za to kiedyś zabiorę. Film w każdym bądź razie bardzo polecam.

Inny obrazek jaki mi się przypomina to pizza mojego dzieciństwa, czyli odlot na miarę lat '90. Moja siostra może potwiedzić ;) Pizzę piekło się w blaszce na ciasto, na całość składało się ciasto typu "buła" odpowiednio pulchne i wysokie, do tego obowiązkowo kilo sera, celuba (! włosi do dziś na to nie wpadli), pieczarki, papryka, kukurydza z puszki, szynka (howk wegetariańska braci! to było w czasie kiedy miałam z rodzicami układ iż wege zostanę po 18-tce); szaleństwo było jak się gdzieś zasłyszało, że można dodawać ananasa :D Ser oczywiście był na górze, aby po roztopieniu się móc przyczynić się do doskonałego duszenia warzyw pod nim, oraz by wszystko mogło pływać w wodzie z 40 dkg pieczarek. Jeszcze najlepiej jak się trochę przypalił ;)

Mam jeszcze w pamięci obrazek pierwszych pizzy z początków naszego małżeństwa, samo ciasto robiło się trochę ponad godzinę, bo musiało najpierw 30 minut rosnąć, potem znów drugie tyle już po rozpłaszczeniu na tacce do pieczenia(tu progres!) aż w końcu sama pizza piekła się chyba z 40 minut.
Można było porządnie zgłodnieć, mówię Wam!

Na szczęście nigdy nie zrezygnowaliśmy z pizzy i po drodze w wyniku różnych prób i błędów a nawet przypadków, doszliśmy do idealnego jak dla nas ciasta :) Mamy też swoje ulubione składniki oraz obowiązkową kolejność ich kładzenia.

zaczynamy od ciasta, bo to jest baza.
potrzebne składniki to:
mąka pszenna(ok 250 gram)
mąka krupczatka(ok 70 gram)
odrobina oleju
2 szczypty soli
woda
na zaczyn:
4dkg drożdży
pół łyżeczki cukru
2 łyżki mleka ciepłego

na początek robimy zaczyn z drożdży, czyli mieszamy składniki wyżej wymienione i odstawiamy aby się drożdże najadły i urosły.
W tym czasie wsypujemy mąki do miski, dodajemy soli, kapkę oleju. Jak już zaczyn jest gotowy to wlewamy do reszty składników.Teraz czas na wodę. Wody tyle aby ciasto w czasie mieszania nie było zbyt klejące, ale takie aby odchodziło od ręki. Więc z wodą na wyczucie. Ja kompletnie na oko robię, leję wprost z kranu, więc nie mam pojęcia ile to jest w sumie wody...po prostu dolewajcie z kubka, mieszajac i obserwujcie jaką konsystencję ma ciasto. Z mojego doświadczenia wynika, że jeśli jest za dużo mąki to wychodzi właśnie taka buła.
No i dlaczego raczej mało mąki? My wolimy jak ciasto jest cienkie, więc w sumie ciasta robię tyle aby ledwo udało mi się zmieścić je na blaszce z piekarnika.

Ciasto możemy na chwilę odłożyć aby podrosło a w tym czasie nastawić piekarnik na 200st i zabrać się za składniki
co my lubimy:
- sos pomidorowy, wiadomo, ja daję niewiele, tak by posmarować powierzchnię ciasta. Zwykle taki przecier pomidorowy z butelki lub kartonika, najpierw go chwilę w rądelku podgrzewam aż zgęstnieje(bo nie chodzi mi o taki typowy przecier z puszeczki, ten gęścioch) i dodaję do niego wyciśnięty czosnek oraz przyprawy do pizzy typu oregano/bazylia/cząber kto co lubi.
- ser mozarella(takie 2 kulki), ale może też być żółty - ścieramy tylko trochę, tak jakby rozsypujemy po powierzchni ciasta, ale nie żeby ją zasypać
- pieczarki sztuk max 4, w plasterki lub półplasterki
- ser feta w kostkę (ok pół opakowania)
- oliwki czarne lub zielone
- suszone pomidory
- podsmażony bakłażan -> bakłażana kroję w plastry, solę każdy, potem ścieram papierem kuchennym wodę która wypłynie z plasterków. Następnie smaruję każdego pędzelkiem zamoczonym w oliwie, ew. oleju i kładę na patelnię rozgrzaną. Z każdej strony podsmażam do zarumienienia się.
- rukola! yes, jak dobrze, że Lidla mamy tak niedaleko i że jest w nim rukola za jedyne 3 zeta z hakiem:) Rukolę dajemy na pizzę już na talerzu, nie pieczcie jej!!

jak już mamy gotowe składniki to bierzemy nasze leżakujące ciasto i blaszkę do piekarnika, tą dużą płaską. I teraz hit odkryty przez przypadek- jeśli nie chcemy aby nam ciasto po upieczeniu przywarło do blaszki tak, że potem trzeba z wywieszonym jęzorem walczyć przy gorącej blaszce, wymachując nożami i wyzywając pod nosem-> powierzchnię blaszki posypujemy odrobiną...mąki ziemniaczanej :) -tak aby blaszkę całą tym wysmarować, ale wiadomo- to ma być troszkę.
Jesteśmy gotowi by nałożyć ciasto. Ręce opruszamy mąką i do dzieła- trzeba w miarę równomiernie rozłożyć ciasto na całej blaszcze.
Teraz składniki. Jaka kolejność? koniecznie na początek sos, potem żółty ser/mozarella, potem dopiero pieczarki i cała reszta w dowolnej kompozycji

pizzę pieczemy ok 15-20 minut, w 200st.

Po wyłożeniu na talerze, posypujemy hojnie rukolą. My umieszczamy na środku stołu sitko z opłuczoną rukolą i każdy sobie ładuje ile dusza zapragnie, dzieciaki zajadają tak, że nikt nie gada podczas jedzenia, wierzcie mi, to rzadkość ;P