czwartek, 21 marca 2013

Przepyszne ciasto marchewkowe


W temacie "ja i ciasto marchewkowe" działo się swojego czasu sporo. Jeszcze jak Jagoda była malutka, czyli jakieś 7 lat temu pewnie, miałam epizod z ciastem marchewkowym; nie chciało mi ono za cholerę dobrze się upiec. Czego bym nie robiła- różne formy, różne przepisy, dumy i domysły - i tak wychodził koszmarny zakalczak lub ciasto z zupełnie surowym środkiem. Kompletny skandal!! A ja- jak to ja, walczyłam aż do końca, aż był sukces. Jednak po drodze Brikomąż przeklinał już wszystkie pieczone marchwie i mój udział w całym projekcie. Ciasto ostatecznie mi się udało, ale jako że było to wszystko marchewkowym fatum- nie obyło się bez katastrofy- > po prostu nie zanotowałam nigdzie na stałe tego przepisu z adnotacjami co i jak. Brikomąż na samo wspomnienie marchewko-gedonu dostawał szału, Brikola zakopała wszelkie chęci i plany na to ciasto w przyszłości...
...do czasu
Przed świętami Bożonarodzeniowymi zostaliśmy zaproszeni, jak co roku, do naszego kumpla Pi na pre-wigilię. A tam ciasto marchewkowe, pyszne, przepyszne!, upieczone przez Zuzię, dziewczynę brata Pi. Przepis wzięty z biegu, plan na jeszcze jedną szansę, no i teraz bez pośpiechu... jak to u mnie- czas przyjdzie sam, w odpowiednim momencie, nie mi to oceniać. Ja po prostu jak czuję w powietrzu, że mam coś zrobić TERAZ to wtedy robię :P
Tak więc TEN moment naszedł mnie w zeszły weekend.
Przyznam sie, że miałam pietra. Do samego końca postanowiłam się przedwcześnie nie ekscytować sukcesem, jednoczenie napawając się chwilą, ciasto sobie spokojnie ostygło, patyczek był suchy, więc chyba spoko...na spokojnie zrobiłam krem na wierzch i z próbowaniem też się nie spieszyłam. Obiad, a potem czas na deser i....UDAŁO SIĘ!!
Jak mi się udało to Wam też się uda :D

Co potrzebne:
4 jajka
300 ml oleju roślinnego
350g cukru (zredukowałam bo w przepisie było 400gram, a ja zwykle redukuję)
2 łyżeczki ekstraktu waniliowego
250 g mąki pszennej
2 łyżeczki sody oczyszczonej
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki soli
2 łyżeczki mielonego cynamonu
300 g startej marchewki
100 g posiekanych orzechów włoskich, chyba że ktoś ma pekan, whatever that is

na masę
115 g masła o temperaturze pokojowej
225 g serka śmietankowego o temperaturze pokojowej
50g cukru pudru (w oryginalnym przepisie jest 400gram !!!!!what the hell???? nie wyobrażam sobie jak by to mogło smakować...)
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego ( mi się skończył, więc zredukowałam cukier i dodałam cukier wanilinowy)
100 g posiekanych orzechów - ja dałam laskowe, a można na relaksie pominąć

Piekarnik rozgrzać do 175st.
Przygotować blachę o wymiarach 23*30cm

W misie miksujemy jajka z olejem, cukrem i ekstraktem z wanilii. Wmieszać wszystkie suche składniki połączone wcześniej w innej misce. Na koniec dosypać marchewkę startą na dużych oczkach  i orzechy i wymieszać wszystko.


Przelać do formy i piec ok 50 minut- do suchego patyczka. U mnie to była godzina

Ciasto wystudzić. Składniki na masę zmiksować, aż powstanie gładki krem. Posmarować wierzch wystudzonego ciasta, posypać orzechami jak ktoś chce.

jest naprawdę przepyszne! Przepis na to ciasto jak widziałam lata po sieci, każdy uraczony innym źródłem. Czasem z udziałem ananasa. Mi Zuzia podała tę stronę - klik 






środa, 20 marca 2013

najsmaczniejsze czekoladowe makaroniki z masłem orzechowym


Przeszukiwałam ostatnio sieć mając nadzieję na znalezienie makaroników z mniejszą ilością cukru, bo większość przepisów obfituje w cukier, co w sumie zapewnia solidną masę i zwiększa prawdopodobieństwo sukcesu... jednak dla mnie to ulepek co mnie smuciło biorąc pod uwagę jak lubię je piec, bo totalnie biorą mnie za serce swoim wyglądem :)
I tak trafiłam na stronę 6 bittersweets, blog którego właścicielka również zakochała się w makaronikach i piecze je obsesyjnie propoując różne ciekawe połączenia smaków. I również szukała przepisu z mniejszą ilością cukru. Niestety drastycznie cięcia nie są możliwe, bo efekt końcowy nie będzie taki jak chcemy... ale ten przepis ma mniej cukru niż ten poprzedni jaki Wam pokazywałam.
Oglądając różne przepisy z 6 bittersweets zauważyłam taki na makaroniki o smaku snickersów. Spoko pomysł :) Postanowiłam spróbować użyć orzechów ziemnych pół na pół z migdałami, akurat miałam w domu niesolone. Jednak postanowiłam sama sobie skomponować środek do makarowników, bo pianek nie dzierżę(fuuuj) i nie chciałam mlecznej czekolady ze względu na kolejną dodatkową słodycz.
Z przepisu wzięłam więc tylko proporcje na ciasteczka a krem zrobiłam z gorzkiej czekolady i połączyłam go z masłem orzechowym :) wyszły pyszne, słono-słodkie i nie ZA-słodkie :D czyli mission accoplished :D

potrzebne będą:
65gram mielonych migdałół
60 gram mielonych orzeszków ziemnych niesolonych
160 gram cukru pudru
100 gram białka, które wcześniej leżakowało przynajmniej 24h (pamiętajcie, ze wysuszone białko zmniejsza swoją wagę, więc wbijcie do miseczki więcej niż 100gram)
55gram cukru
odrobina soli
15gram dobrego gorzkiego kakao

na krem:
85gram gorzkiej czekolady
4 łyżki kremówki

i masło orzechowe

Makaroniki robimy standardowo. Opis jak i co tutaj - klik

jak makaroniki się pieką, przygotowujemy krem- zagotowujemy kremówkę, ściągamy z kuchenki, kruszymy doń czekoladę i odstawiamy na 5 minut. Po tym czasie mieszamy wszystko do połączenia składnikow.

po przestudzeniu na kratce makaroników smarujemy jednego przestudzonym kremem czekoladowym a drugiego masłem orzechowym i łączymy muszelki razem.

to jak narazie moje ulubione makaroniki :)




Black Forest Cake czyli czekolada i wiśnie w jednym pysznym torcie :)


W tym tygodniu były moje urodziny, oczywistością dla mnie było upieczenie sobie tortu- bo to dla mnie największa zabawa. Uwielbiam piec i dekorować torty, zwłaszcza na urodziny moich dzieci. Dla męża robię zawsze wspominany wcześniej tort orzechowy (przepisu spodziewajcie się w okolicach lipca) a dla mnie ulubione smaki to czekolada i wiśnie. Tak więc z wyborem tortu nie miałam za bardzo problemów. Ten tort jadłam pierwszy raz mając ok 13 lat, będąc w odwiedzinach u rodziny w Niemczech. Wybraliśmy się wtedy na wycieczkę na jezioro, na prawdziwy piknik, z kraciastą serwetką i tym tortem- Black Forest Cake. Był przepyszny i miałam ochotę zjeść cały. Dokładnie się mu przyjrzałam i zapamiętałam z czego się składał :)

Tym razem ja go robiłam, po raz pierwszy i muszę przyznać, że wyszedł wyśmienicie! Jest bardzo czekoladowy, ma sporo wiśni i nie jest za słodki- nareszcie nie trzeba zmieniać przepisu aby tort był zjadliwy ;)

Potrzebne składniki:
150gram czekolady gorzkiej
150 gram miękkiego masła
150 gram drobnego cukru
6 żółtek
150 gram mąki
6 białek
1 łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta soli

Rozpuszczamy czekoladę w kąpieli wodnej. Odstawiamy na chwilę aby przestygła. Następnie miksujemy ją z masłem, następnie dodajemy po kolei żółtka i cukier. Miksujemy do połąćzenia składników. Następnie dosypujemy przesianą mąkę z proszkiem do pieczenia i mieszamy wszystko łyżką.

W innym naczyniu ubijamy białka ze szczyptą soli na sztywną pianę.

Białka dodajemy do czekoladowej masy i delikatnie mieszamy ab nie stracić powietrza z ubietj piany. Ale będzie to trochę trudne, bo czekoladowa masa jest bardzo gęsta. Nie będzie to więc w efekcie taka puszysta masa jak przy murzynku, ale pamiętajcie że tu zamiast kakao jest rozpuszczona czekolada, więc masa siłą rzeczy jest cięższa i samo ciasto będzie bardziej zwarte niż puszyste po upieczeniu.

teraz możecie podzielić masę na 3 części i każdą upiec osobno (ok 14-20 minut) lub wszystko razem i po przestudzeniu podzielić na 3 części.

pieczemy w 170st przez ok 40 minut, do suchego patyczka

na masę wiśniową:
150ml kompotu z wiśni i 50ml wiśniowego likieru/ lun 200ml kompotu jeśli nie chcemy dodawać alkoholu
2 łyżki cukru
2łyżki skrobii ziemniaczanej
700gram wiśni

wszystkie składniki poza wiśniami wymieszać i zagotować do zgęstnienia. Odstawić i po chwili wymieszać z wiśniami

na kremową masę
- 700ml kremówki dobrze schłodzonej
-4 łyżki cukru
ubijamy na sztywno

przygotowanie tortu
Pierwszy blat czekoladowy smarujemy 1/2 masy wiśniowej, następnie smarujemy 1/4 masy śmietanowej, nakładamy kolejny blat i powtarzamy z masami. Blaty można nasączyć sokiem z 1/2 cytryny z odrobiną wody, przed smarowaniem.
Pozostałą śmietaną dekorujemy tort
 mmmniam, wygląda smakowicie!!

ja dodatkowo zrobiłam kołnierz czekoladowy, na który potrzebne jest 150gram czekolady- ja rozpuściłam 100gram mlecznej i 50gram gorzkiej. Rozpuszczamy czekoladę w kąpieli wodnej, następnie rozsmarowujemy na papierze do pieczenia o długości takiej aby objął tort + 2cm na zapas. Smarujemy w miarę cieńko, ale nie za cieńko. Następnie wkładamy do zamrażalnika (ja mam mały więc zrobiłam 2 połówki). Po dłuższej chwili wyciągamy papier z czekoladą, która jest na tyle jeszcze elastyczna, że można nią otoczyć tort, bez łamania jej. Przyklejamy czekoladę do tortu i szybko ściągamy papier (aczkolwiek ostrożnie).







tort oczywiście z imieniem solenizantki i ulubionym motywem chorągiewek ;)

a tu już na imprezie, trochę zjedzony ;)

tort przechowujemy w lodówce

smacznego!!

niedziela, 17 marca 2013

tort biszkoptowo-orzechowy z czekoladowym kremem na bazie mascarpone


 Tort powstał z konieczności zużycia żółtek, które się nagromadziły w lodówce w takcie moich testów makaronikowych. A przy okazji chciałam przetestować przepis na poznaną niedawno Victoria Sandwich. Więc po przemyśleniach postawiłam na ciasto orzechowe (część z tortu orzechowo-migdałowego, który robiłam na roczek Dobromira), biszkopt i nadzienie z Viktoria Sandwich i krem czekoladowy na bazie mascarpone.

Tort wyszedł smaczny i szybko zniknął ;) Przy okazji dowiedziałam się, że pieczenie ciasta na niższym poziomie w moim piekarniku to nie jest najlepszy pomysł bo wysusza za bardzo spód. Więc zaraz po upieczeniu cisto było zbyt suche jak na mój gust, dopiero na drugi dzień kremy wyrównały efekt. Więc następnym razem nie będę już testować ;)

Potrzebujemy:

na spód orzechowy

10 żółtek
18 dkg cukru pudru
25 dkg orzechów włoskich zmielonych (mogą być też laskowe)
8g cukru wanilinowego

żółtka ubijamy z cukrem pudrem i cukrem waniliowym, orzechy mieszamy z otrzymaną masą tak, aby nie stracić powietrza powstałego przez ubijanie. Przelewamy do tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia i pieczemy w 170st przez ok 40 minut- do suchego patyczka.

na wierzch biszkoptowy
100 gram cukru
100gram masła w temperaturze pokojowej
2 jajka
100 gram mąki
1/2 łyżeczki sody 
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżka mleka

wszystkie składniki miksujemy
przelewamy do wysmarowanej masłem tortownicy
pieczemy przez 20 minut w 170st, do suchego patyczka

na masę maślaną
100 gram miękkiego masła
100 gram cukru pudru (choć oryginalnie 140gram)
kilka kropel ekstraktu z wanilii

wszystko miksujemy

na krem czekoladowy
250gram serka mascarpone
50gram gorzkiej czekolady
50gram mlecznej czekolady
50gram miękkiego masła

czekoladę  rozpuszczamy w kąpieli wodnej, do jeszcze gorącej dodajemy serek i miksujemy.
Odstawiamy do ostygnięcia. Chłodną masę miksujemy z masłem na gładką masę.

dodałam jeszcze konfiturę wiśniową

Gotowe składniki łączymy w kolejności: spód orzechowy podzieliłam na 2 blaty i przełożyłam je kremem czekoladowym, górę posmarowałam konfitura, następnie kremem maślanym i na górę biszkopt. Wierzch pokryłam pozostałym kremem czekoladowym.




wybaczcie foty, robione późnym wieczorem



piątek, 15 marca 2013

bułeczki świnki

 Pyszne drożdżowe bułeczki, które każde dziecko schrupie z radością :) Jak zrobiłam je pierwszy raz to potem ostatecznie robiłam je jeszcze  kolejne 2 razy, bo znikały w błyskawicznym tempie a jakoś wciąż mieliśmy na nie ochotę ;) Ostatnio przygotowywałam je razem z dziećmi dla programu radiowego Justyny Maćkowiak "Mama na obcasach". Dla dzieciaków sporą frajdą było wykrawanie ryjków i dziurek w nich ;) a potem jeszcze większa radość była jak ryjki urosły, bo świnki to bułeczki drożdżowe.
Do upieczenia tych bułeczek zainspirowała nie Tsumiko, która odsyła po przepis tu.

składniki na około 12 bułezek:
- 300g mąki
- 20g drożdży świeżych
- 1 żółtko
- 150ml mleka
- 50g masła
- 5 łyżek cukru
-rodzynki/żurawina/orzechy laskowe na oczka

Masło rozpuszczamy i odstawiamy do ostygnięcia.
Z drożdży, 50ml mleka i łyżki cukru robimy zaczyn, odstawiamy w ciepłe miejsce.
W misce mieszamy pozostałe składniki, dodajemy zaczyn i masło.
Zagniatamy sprawnie ciasto.
Odstawiamy na pół godziny w ciepłe miejsce, aby podwoiło objętość.

Na stolnicy wałkujemy ciasto na grubość ok 0,5cm i wykrawamy głowy świnek dużą szklanką, a małą(lub kieliszkiem) ryjki. Dodatkowo tą samą małą szklanką wykrawamy kółka, które następnie dzielimy na 4 części- każda z tych części to jedno uszko. A więc będzie ok 12 dużych kółek, 12 małych i 6 kolejnych małych na uszka

Na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia układamy najpierw duże koło, potem małe-ryjek, posmarowane od spodu żółtkiem roztrzepanym; a na koniec uszka, też "przyklejone" na żółtko.
Na końcu patyczkiem robimy dziurki na ryjku i oczka z rodzynek lub czegoś co się nada i co lubimy, u nas orzechy laskowe, przecięte na pół


Gotowe świnki odstawiamy na godzinę do wyrośnięcia. Po godzinie smarujemy każdą mlekiem i pieczemy w 180st przez 20 minut.


 
tu świnka ozdobiona przez Lewka lentilkami ;)

makaroniki udane :)


Jejku, zabieram się do tego posta jak sójka się wybierała za morze... zresztą, do samych makaroników zabierałam się z podobną opieszałością, szykowałam się jak na wielkie wyzwanie. Wszystko dlatego, że generalnie wiadomo, iż zrobić makaroniki nie jest tak hop siup. Sama upiekłam chyba 4 tace w sumie, zanim udało mi się osiągnąć upragniony efekt. Ale naprawdę warto :)
Jak już podjęłam się zadania, na początek zaczęłam trochę szperać w sieci na ich temat. Trafiłam w parę fajnych miejsc przy okazji. Wszystkie wskazówki które godzinami(nie przesadzam tu) czytałam, złożyły mi się ostatecznie w jedną całość i dzięki temu też rozpoznawałam błędy, które rujnowały upragniony efekt. Brikomąż zajadał się makaronsami, i zachodził w głowę dlaczego marudzę w tej kuchni i suszę kolejne białka ;)

Tak czy inaczej- posiadam już wiedzę niezbędną do upieczenia makaroników i mogę się nareszcie nią podzielić :)

Zaczniemy od składników. Ja próbowałam robić te ciasteczka z kilku różnych przepisów, porównując efekty i dumając nad nimi. Ostatecznie zdecydowałam, że na pierwszą próbę najlepszy z wypróbowanych przeze mnie jest przepis Ruth Clemens- filalistki pierwszego Great British Bake Off; przepis znalazłam na Jej blogu Pink Whisk. Nawet jak zawaliłam coś po drodze to efekt końcowy był w sumie całkiem niezły.

potrzebne będą:

-110 g białek jajka (ok z 3 dużych jaj)- te białka najlepiej oddzielić od żółtek i miseczkę pozostawić na dobę-do 4. Nie martwcie się, nic się z nimi nie stanie, po prostu zmienią trochę strukturę, Miseczkę wystarczy przykryć czymś.
- 75g drobnego cukru
-125g zmielonych migdałów (bez skórek) (lub orzechów laskowych/pistacjowych bez soli; u mnie na zdjęciach są makaroniki laskowe)
-175g cukru pudru

ponadto:
-taka trzepaczka jak do mieszania sosów
-plastikowa szpatułka, lub metalowa łyżka
-2 miski
-rękaw do dekoracji z otworem na ok 1,5cm; lub rękaw zrobiony z papieru do pieczenia/sztywnej folii

Zaczynam od wyłożenia papierem tac do pieczenia. Można sobie na nich narysować kółka o średnicy 3cm, oddalone o kolejne 3cm od siebie.
natępnie mielę migdały na pył i mieszam je z cukrem pudrem. Jeśli chcecie mieć czekoladowe makaroniki, dodajecie do tej mieszaniny jeszcze łyżkę kakao; lub dobrze zmielonej kawy, jeśli chcecie kawowe.
Przesypuję do suchej miski.

W drugiej misce ubijam białka. Osobiście posiadam stary mikser, bardzo staaary...dlatego ostatecznie przy makaronikach zdecydowałam się na mieszanie białek tą trzepaczką. Jest to trochę wymagające dla prawej ręki zadanie, ale wciąż powtarzam - warto ;)
Tak więc roztrzepujemy białka aż ułoży się na nich biała piana, taka mniej więcej jak w kąpieli z bąbelkami :) Wtedy zaczynamy partiami dosypywać cukru drobnego i nadal ubijać.
Nie trzeba osiągnąć konsystencji sztywnych na maxa białek (tak, ze trzepaczka tworzy na powierzchni białkowe szczyty); wystarczy ubić tak, aby masa była biała i błyszcząca, dość gęsta.

Teraz następuje ważny etap- mieszanie masy białkowej z migdałami i cukrem. Trik polega na tym, aby zamieszać wszystko dość sprawnie, nie tracąc powietrza z ubitych białek, jednocześnie nie mieszając zbyt długo- bo wtedy makaroniki rozleją się na blaszce do pieczenia i możecie zapomnieć o tym końcowym efekcie ze śliczną "stópką", dodatkowo zciągnięcie ciasteczek z papieru do pieczenia będzie koszmarem..
Generalnie już lepiej jest mieszać zbyt krótko niż za długo.
Naczytałam się o konsystencji tej masy sporo, ale ostatecznie kilka prób własnych dało mi do myślenia, i z obserwacji jak zachowuje się masa- sama doszłam do wniosków jak powinna wyglądać zanim nałożę ją do rękawa dekoracyjnego. jak to wytłumaczyć? Hm... tak jak mówiłam- mieszacie tylko do połączenia składników, delikatnie, aby nie stracić puszystej konsystencji białek. Jak uniesiecie szpatułkę, masa powinna z niej spływać grubą wstęgą, nie odrywać się. Ale też nie chcemy aby się zlewała niejako z tej szpatułki bo wtedy na bank makaroniki rozleją się za bardzo na blaszce. Jak wyciśniemy masę na blaszkę to ona po prostu powinna zachować niejako nadany  jej kształt, choć troszeczkę się rozlać, ale malutko.

Dobra, jak mamy masę- przekładamy ją do rękawa i staramy się utworzyć mniej więcej jednakowe stożki. Tak nałożymy całość- każdą tacą z makaronikami stukamy z 2-3 razy o blat. Nie za mocno- chodzi o to aby masa jednakowo się rozeszła na boki, nie pozostawiając stożków.

Tak przygotowane makaroniki zostawiamy na jakieś pół godziny, godzinę max. W tym czasie na powierzchni ciasteczka powinna się utworzyć skorupka, wyczuwalna opuszkiem palca jak delikatnie dotkniemy powierzchni. jeśli będzie się kleiła mimo nawet godziny leżakowania- niestety masa była zbyt wymieszana. Mimo to można upiec ciasteczka, choć nie będą miały charakterystycznego wyglądu makaroników, ale będą dobre :)

Po minimum 30 minutach leżakowania, kiedy skorupka na powierzchni się pojawi- możemy zabrać się za pieczenie.

Piekarnik nastawiamy na 140st i pieczemy każdą tackę przez 12 minut. Makaroniki nie powinny zbrązowieć, powinny mieć wszystkie ten sam kolor na całej powierzchni.


Mam nadzieję, że po wyciągnięciu z piekarnika zobaczycie coś takiego :)


 u propozycja podania wg Brikomęża :)

Upieczone makaroniki odstawiamy do ostygnięcia, najlepiej zsuwamy papier na kratkę.
Po ostygnięciu, dobrze przyrządzone makaroniki będą lekko odchodziły od papieru do pieczenia, zachowując delikatną skorupkę na górze i na dole. Środek zaś będzie miękki i ciągnący :)


Przestudzone makaroniki można przełożyć dowolnym kremem. W wielu przepisach dominują kremy maślane i dość słodkie, natomiast same makaroniki są bardzo słodkie-gdyż to jest po części beza. Tak więc ja zdecydowanie wolę kremy na bazie serka mascarpone.
przykładowy krem czekoladowy:
-250g serka mascarpone
-pół tabliczki gorzkiej czekolady
-pół tabliczki mlecznej czekolady
czekoladę roztapiamy w kąpieli wodnej, i teraz można zrobić krem bardziej serkowy- czyli ostudzić czekoladę i połączyć z serkiem za pomocą miksera; lub nie studzić czekolady tylko odrazu dodać serek i szybko wymieszać- wtedy krem będzie miał bardziej gładką konsystencję i będzie bardziej czekoladowy w smaku. W zasadzie jest to moje przypadkowe odkrycie ;)

z mascarpone robiłam też pyszny krem cytrynowy, dodając do serka po prostu dwie łyżki domowego lemon curd, jest to taki krem o konsystencji budyniu, pysznie cytrynowy. Mi smakował w połączeniu z makaronikami z dodatkiem orzechów laskowych( zamiast migdałów mielimy obrane ze skórek orzechy laskowe, lub łączmymy laskowe i migdały pół na pół).



a ostatnio zaintrygował mnie krem z solonego karmelu, połączyłam go z kawowymi makaronikami.




 

W makaronikach fajne jest też to, że można je zrobić w różnych kolorach poprzez dodanie barwnika (najlepiej w żelu) do piany z białek, oraz można je zrobić w dowolnym smaku; więc jak już osiągniecie wprawę w tworzeniu tych ślicznych ciasteczek, możecie pofantazjować w polu ich wyglądu i smaku :D 

miłej zabawy!

poniedziałek, 4 marca 2013

pikantna zupa z kiełakmi fasolki mung



Przepis w zasadzie montowany. Podobną zupę jedliśmy kiedyś u naszych znajomych (tu pozdrawiam Ewę i Jarka), ale jak jakiś czas temu kontaktowałam się z Ewą w sprawie szczegółów przepisu to niestety sama nie bardzo pamiętała skąd go wzięła i jak to było. Więc generalnie jest on wypadkową inwencji twórczej i pamięci smakowej, że się tak wyrażę.
Jest to zupa nietypowa, bo ładna wizualnie, raczej nie przypomina żadnej innej zupy, no i w zasadzie bardzo prosta; zresztą jaka zupa nie jest prosta??

Potrzebne składniki:
-skiełkowana fasolka mung. Tak max 3 dni od pojawienia się pierwszych ogonków w nasionach, za długie kiełki nie będą się dobrze komponowała w zupie. W każdym bądź razie, jak zobaczycie cień listków to alarm- czas zbioru! ;) Ile??? eeh... ja lubię dużo, więc kiełkuję całe opakowanie. No, jesli ktoś nie przepada jakoś wyjątkowo to proszę skiełkować pół.

-3 marchewki
-1 pietrucha (korzeń)
-pół selera średniej wiekości
-cebua
-kawałek pora/ kawałek kapusty, co tam macie pasującego na bulion z warzyw
-4 średnie ziemniaki
-przecier pomidorowy
-liść laurowy
-kulki ziela angielskiego
-papryka słodka
-pieprz cayenne
-curry
-sos sojowy

Zaczynamy od ugotowania bulionu. Czyli wszyskie warzywa, poza ziemniakami, do gara, z liściem laurowym i zielem. Zagotować, po jakiejś chwili dodajemy ziemniaki pokrojone w grubą kostkę. Gotujemy aż zmiękną. W tym czasie przepłukujemy nasiona fasolki, aby odeszły zielone łuski. Ja zalewam w garnku wodą, mieszam ręką aż skórki zejdą same (chwilę trzeba przemieszać) i ostatecznie wyławiam sprawnie kiełki za wąsy je łapiąc.
Zaglądamy do garnka, jeśli ziemniaki sa juz miękkie, dodajemy przyprawy oraz przecier pomidorowy i jeszcze chwilę dłuższą gotujemy.
Na ostatnia minutę wrzucamy do gara kiełki, mieszamy i po chwili mamy gotową zupę :)

Zamiast kiełków fasoli mung nadadzą się kiełki słonecznika bądź każde inne z grubymi ogonkami


niedziela, 3 marca 2013

makaroniki-part three-jestem chyba blisko

Dziś z rana upiekłam 2 partie. Jedną kawową, drugą kakaową. Każda z innego przepisu; w pierwszej wpadka-za długo przemieszałam masę i zbyt się rozlewały; przy drugiej zjażyłam wreszcie, ze otwór w moim rękawie jest za mały i przez to masa traci na sprężystości...co za rzeźnia
niemniej wreszcie mnie olśniło co do konsystencji, na co zwracać uwagę i jak ją poznać.
Wiem też że mi osobiście bardziej pasuje przepis z którego robiłam kawowe i ten chyba Wam podam.
Ale jeszcze nie dziś.
Przepraszam, że tyle to trwa, ale nie mogę zamieścić na blogu przepisu który mi idealnie jeszcze nie wyszedł.
Jutro kolejna próba z wszelkimi dopracowaniami podejrzanych punktów i ...trzymajcie kciuki!!!

tymczasem mój najładniejszy z pistacjowych makaroników:

ps. czy wie ktoś gdzie można dostać niesolone pistacje?

samosy

Samosa właściwie, ale od dawna mówimy samosy i chyba większość tak mówi, więc niech tak zostanie. stąd też staropolskie powiedzenie Zosia Samosia - znaczy: taka co i samosa zrobi.(dziwne wstawki w tekście= Brikomąż dorwał się do kompa ;) )

Samosy to indyjskie pierogi, nadziewane warzywami i smażone bądź pieczone. Z racji nadzienia, którego sie nie miksuje, są raczej duże. Świetna przekąska na każdą wycieczkę, lub też pyszny obiad. Dobre na zimno i na ciepło. Zresztą, kto nie lubi pierogów? ;)

U nas najczęściej z nadzieniem dwu-tematycznym. Jedna część to marchewka z groszkiem; druga część to ziemniaki z kminkiem i majerankiem; jak jest jeszcze jakieś warzywo typu kalafior/brokół czy kapusta- też się nada.

Ciasto robię z przepisu z książki Kuchnia Krishny, którą bardzo polecam jeśli ktoś gustuje w indyjskich smakach. Wiele przepisów stamtąd wypróbowałam i zawsze wychodzi coś pysznego :)

Generalnie niby trochę czasochłonne, ale farsz można zrobić dzień wcześniej a samo ciasto i lepienie idzie szybciej niż w przypadku naszych ruskich, których trzeba nalepić tysiąc, żeby rodzina była zadowolona ;)
Tak czy inaczej- WARTO. Spróbujcie choć raz a gwarantuję, że raczej nie będzie to ostatni :)

Co potrzebujemy?
-400 gram mąki pszennej (ja biorę 350g pszennej i 50g pełnoziarnistej)
-100gram roztopionego masła lub oleju
-150ml zimnej wody
-szczypta soli

-warzywa ulubione, na farsz
-przyprawy do farszu

Na początek robimy ciasto. Mąki przesiewamy do miski, dodajemy masło i sól, rozdrabniamy w palcach, tak aby ciasto miało konsystencję kruszonki. Następnie powoli dolewamy wody i zagniatamy energicznie ciasto. Formujemy kulę, pokrapiamy ją z góry wodą i przykrywamy miskę z ciastem szmatką bawełnianą, odstawiamy.

Następnie przygotowujemy farsz. U nas jest to lekkie podduszenie marchewki z groszkiem; a obok podsmażenie ziemniaków pokrojonych w kostkę, przyprawionych majerankiem i kminkiem, oraz solą.
Dziś mieliśmy jeszcze kapustę, więc dodaliśmy do ziemniaków po dłuższej chwili. A brokuł podzieliliśmy na małe różyczki.

Jak farsz będzie gotowy, zabieramy się za ciasto. Dzielimy je na 10 równych części, każdą formujemy w kulkę a następnie taką kulkę rozwałkowujemy na blacie opruszonym mąką.
 
Płaski placek przekrajamy na dwie części.

Taki księżyc składamy na pól i jedną stronę dobrze zaklejamy; wtedy powstanie nam taka kieszonka na farsz. Otwieramy szeroko kieszonkę i ładujemy farsz na maxa, nie bójcie się dać naprawdę dużo, ciasto jest elastyczne i nie rwie się tak łatwo.
 

Napchaną na maxa kieszonkę zalepiamy rzecz jasna,
I tak wszystkie 20 w sumie pierożków :)

Gotowe odkładamy na szmatkę, nie trzeba sypać mąki, gdyż ciasto się nie klei.
Pierożki smażymy w oleju głębokim na tyle, by pływały zanurzone prawie ciałe; szybko się smażą, więc trzeba być czujnym i obracać. Smażymy na złoto, i odkładamy do odsączenia.
Jeśli wolicie je upiec, trzeba nastawić piekarnik na 200st i piec aż się ładnie zarumienią (ok 20 minut). Po wyciągnięciu najlepiej jest je włożyć na kilka chwil do naczynia z pokrywką, wtedy zmiękną i nie będą takie suche. Szczerze mówiąc smażone smakują lepiej, ale czasem woli się upiec, zawsze można spróbować obie metody i wybrać ulubioną.

My jakiś czas temu odkryliśmy chutney do samosów, robiony z jabłek, cebuli, papryki, pomidora, octu bla bla bla...jest to specjał Brikomęża i On go zawsze przyrządza. Ja nie robiłam, więc odeślę Was do strony z przepisem . Tylko uprzedzam, że najlepiej jest go zrobić w przeddzień przyrządzania samosów, gdyż nalepiej smakuje jak sobie posiedzi kilka dobrych godzin w lodówce i smaki się dobrze połączą.